środa, 16 marca 2016

Moje rzymskie wa... studia



Rzymski uniwersytet ma długą i bogatą historię. Został założony przez papieża Bonifacego VIII w 1303 roku. Była to pierwsza szkoła wyższa w Wiecznym Mieście, a zarazem jedna z najstarszych w Europie. Już samo to nadawało moim studium tam pewien prestiż. Sapienza jest niemalże "miastem w mieście" i oferuje swoim kandydatom ponad 250 kierunków studiów na 11 wydziałach. A jeśli dodać fakt, że jest to największy uniwersytet pod względem liczby studentów na naszym kontynencie (jest na niego zapisanych ponad 110.000 studentów + ok. 1200 studentów zagranicznych biorących udział w różnych programach wymiany), czułam, że znalazłam się w miejscu wyjątkowym.
 
Jak na tak dużą instytucję, na dodatek mieszczącą się we Włoszech, uważam, że stopień dezorganizacji Sapienzy był naprawdę niski. Nie miałam żadnych problemów przy procesie rekrutacji (poza jednym, wynikającym jednak z mojego gapiostwa), oznaczenie sal było dużo bardziej przejrzyste niż we Florencji, chociaż z tego, co pamiętam były pewne niedociągnięcia jeśli chodzi o plan zajęć - ten znajdujący się w Internecie zawierał błędy i życie ratowała mi tablica wisząca na pierwszym piętrze wydziału, na której znajdował się pełen rozkład.
 
Wydział ekonomii, na którym studiowałam, nie znajduje się na terenie głównego kampusu (poszczególne wydziały są porozrzucane po różnych częściach miasta), jednak w stosunkowo niedużej odległości od niego. Sam budynek nie grzeszył urodą, a jak to określił ktoś z moich znajomych, jego hol przypominał dworzec i brakowało mu jedynie megafonów ogłaszających godziny odjazdu pociągów. Przyznam, że jest w tym trochę prawdy, chociaż ja czułam się tam bardzo dobrze. W każdym razie o niebo lepiej niż na moim wydziale we Florencji, gdzie po prostu brakowało mi takiej studenckiej atmosfery. Ponadto znajdowało się na nim dosłownie wszystko, czego mogłam potrzebować. Dość niepozornie wyglądający od strony ulicy gmach miał, o ile dobrze pamiętam, 7 pięter. Na każdym z nich znajdowała się biblioteka, natomiast na parterze mieściła się biblioteka główna wydziału, w której można było skorzystać również z komputerów. Na tym samym poziomie została oddzielona sala, która służy studentom jako miejsce do nauki. Praktycznie za każdym razem była oblegana przez Włochów (którzy naprawdę się uczyli!) i trudno było tam znaleźć wolne miejsce. Wydział ekonomii posiada też swoją stołówkę, a na jego terenie można znaleźć biuro ESN.
Wydział ma też dobre połączenie komunikacyjne. W jego okolice jeździ wiele tramwajów i autobusów, a od stacji metra Policlinico jest oddalony o jakieś 7 minut spacerem.



Gmach wydziału ekonomii


Parking dla skuterów przed wydziałem
 
Zaczynając jednak od początku, mimo że semestr zaczynał się 1 marca, już od pierwszej połowy lutego trwał orientation week dla nowych studentów oraz odbyło się welcome meeting, które niestety mnie ominęło. Organizowane były na szczęście mniejsze spotkania dla takich spóźnialskich jak ja. Do wyboru było kilka dat, ja zarezerwowałam pierwszą możliwą i udałam się do Palazziny Tuminnelli znajdującej się na terenie kanpusu. Przyznam, że miałam problem z jej znalezieniem, przez co już pierwszego dnia poczułam się zagubiona i pojawiły się obawy, czy aby na pewno dam sobie radę w tej studenckiej dżungli. Nieznacznie spóźniona dotarłam na szczęście na miejsce, gdzie oprócz placaczka-startera zawierającego głównie informatory dotyczące miasta oraz uczelni, zdobyłam wiele cennych informacji dotyczących formalności oraz egzaminów.


 
Tego typu spotkania są doskonałą okazją do nawiązania pierwszych znajomości. W końcu wszyscy jesteśmy "nowi" i szukamy towarzystwa. Jedyny szkopuł tkwi w tym, że poznałam tam prawie samych Hiszpanów (a Spanish mafia zazwyczaj trzyma się we własnym towarzystwie używając swojego pięknego, aczkolwiek nieznanego mi języka). Wymieniliśmy się co prawda kontaktami i utworzyliśmy grupę do konwersacji, jednak po krótkim czasie zmęczyli się chyba rozmowami po angielsku i z moją nikłą znajomością hiszpańskiego niewiele już mogłam zrozumieć. Dlatego też najtrwalszą znajomość nawiązałam z Bułgarką, Tonią.



 
Kolejnym krokiem na uczelni (i myślę, że najważniejszym) było załatwienie formalności na wydziale. Jako że oficjalnie podlegałam pod wydział inżynierii lądowej i środowiskowej (o czym opowiem innym razem, bo to baaardzo długa historia), udałam się na facoltà di ingegneria civile e industriale, która znajduje się praktycznie zaraz obok... Koloseum!



Wydział inżynierii

 
Najpiękniejsza na świecie droga na uczelnię!
 
Miałam ogromne szczęście, bo akurat tego dnia było otwarte biuro Erasmusa i prawdopodobnie dlatego, że na kierunkach technicznych wyjeżdża znacznie mniej studentów,  załatwiłam wszystko bez kolejki. Tym razem zamiast legitymacji otrzymałam specjalną kartę erasmusa, która nadawała jednakowe uprawnienia. Była więc przydatna np. w muzeum, aby otrzymać bilet ulgowy.
Co mnie bardzo zaskoczyło, nie miałam żadnego limitu czasowego na dokonanie zmian w moim learning agreement (zazwyczaj ma się na to około miesiąca).
 
Wizytę w biurze miedzynarodowym na wydziale ekonomii wspominam już nieco gorzej. Mimo że koordynatorka programu Erasmus jest tam milsza, po odestaniu swojego w kolejce, nie trafiłam do niej, ale do studentek odbywających tam praktyki. Dodam, że pochodzących z Grecji i nie bardzo rozeznanych w kwestiach, o które pytałam. A na dodatek nie mówiących po włosku. To był jedyny moment, w którym doświadczyłam totalnego chaosu.
 


Karta Erasmusa zastępująca libretto

 Karta Erasmusa uprawniała także do bezpłatnych wizyt w muzeach należących do uczelni. A jest ich sporo: Museo di Botanica, Museo di Arte e Giacimenti Minerali, Museo di Anatomia Patologica, Museo di Matematica, Museo di Zoologia czy Museo di Paleontologia - to tylko kilka przykładów.
 
A presto!
 
 
 J.

 "La sapienza ha dunque tre dimore: la prima inedificata, eterna, perché è essa stessa la sede dell'eternità; la seconda, sua primogenita, è questo mondo visibile; la terza, sua secondogenita, è l'anima dell'uomo." - Giordano Bruno

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz