wtorek, 26 kwietnia 2016

Podróżowanie po Włoszech

Podróże są jedyną rzeczą, na którą wydajemy pieniądze, a jednak w paradoksalny sposób nas wzbogacają. A o ile, to już zależy tylko od nas samych.
Ponadto podróżowanie jest jak oddychanie - kiedy się zacznie, nie można już przestać. Brak kolejnego oddechu, czyli wyjazdu, powoduje uczucie "duszenia się". A przynajmniej ja tak to właśnie odczuwam.

Z całą pewnością Erasmus jest doskonałą okazją do zwiedzenia kraju, w którym odbywa się wymianę. Lepiej być nie może - baza wypadowa już jest, więc jedyne co trzeba zrobić to znaleźć towarzystwo (albo zebrać się na odwagę i wyruszyć samemu w nieznane!) i zaplanować wszystko krok po kroku. Tym razem jednak chciałabym się skupić na środkach transportu, oczywiście uwzględniając te najtańsze, na które może sobie pozwolić przeciętny student.


Autobus

Ze względu na to, że pociągi we Włoszech są raczej dosyć drogie, często przychodziło mi korzystać
z wolniejszego i mniej wygodnego (przynajmniej dla posiadaczy długich nóg) środka lokomocji, jakim są autobusy.

Stanowczo najtańszym przewoźnikiem jakiego znam jest Megabus. Na włoskim rynku działa niestety dopiero od czerwca 2015 roku, więc od końcówki mojego pobytu we Włoszech. Między egzaminami udało mi się jednak odbyć kilka naprawdę tanich podróży.
Nie wiem, czy nadal można utrafić bilety w tak korzystnej cenie, ale na samym początku na wszystkich trasach kosztowały... 1 euro + o ile dobrze pamiętam 50 centów opłaty rezerwacyjnej (podobnie jak w polskim busie). Dzięki temu udało mi się pojechać z Rzymu do Neapolu za jedyne 2,50! Oczywiście cena zależy też od tego, z jak dużym wyprzedzeniem rezerwujemy bilety. Mimo wszystko Megabus daje możliwość naprawdę taniego podróżowania.
Muszę jednak wspomnieć o kilku wadach: wydaje mi się, że bilety można kupić jedynie przez internet, a ponadto przy wejściu trzeba pokazać na telefonie kod potwierdzający rezerwację (ewentualnie wydruk, ale kod spisany na kartce nie przejdzie). Jeśli chodzi o samą jazdę, bywa różnie. Zdarzały się długie postoje gdzieś w polu i opóźnienia - szczególnie na samym początku. Raz, kiedy wracałam z Mediolanu, autokar zatrzymał się w środku nocy w dziwnym miejscu i wsiadło do niego około 30 czarnoskórych imigrantów. Przyznam szczerze, że ich pojawienie się i początkowe zachowanie wzbudziło we mnie spore obawy.

Innym przewoźnikiem, z którego usług korzystałam był Baltour. Jako, że podróżowałam nim tylko na trasie Florencja - Rzym, nie bardzo się orientuje w cenach pozostałych połączeń. Natomiast podróż w jedną stronę z perły Toskanii do stolicy wynosi od 9 do 25 euro, w zależności od tego, ile biletów zostało już wyprzedanych.


Czasami problemem staje się znalezienie przystanku autobusowego. W Katanii autobus uciekł mi dlatego, że chodziłam w tę i z powrotem po długiej ulicy szukając jakiejkolwiek tabliczki i pytając ludzi - nikt nie wiedział, skąd odjeżdża. W końcu, kiedy zauważyłam jadący autobus i ruszyłam w pogoń, uciekł mi dosłownie sprzed nosa. Ale przynajmniej dowiedziałam się, gdzie czekać na następny. W Tivoli natomiast, w okolicy Villi Adriana, szukając przystanku znalazłyśmy z koleżanką ukrytą za krzakami tabliczkę sprzed kilkudziesięciu lat. Podobno autobus faktycznie się tam zatrzymywał, ale jeździł bardzo rzadko i gdyby nie pomoc życzliwych ludzi, prawdopodobnie spędziłybyśmy tam pół dnia.

Włosi miewają problemy z widocznym oznaczaniem przystanków

Pociąg

Niestety, pociągi we Włoszech do najtańszych nie należą. Jednak kupując z dużym wyprzedzeniem za ok. 20 euro można podróżować Freccią, co bardzo polecam. Pociągiem Frecciarossa jechałam
z Mediolanu do Florencji. Podróż ta była wygodna i przyjemna, a do tego bardzo krótka - jechałam niewiele ponad 1,5 godziny. Dla porównania, ta sama trasa pociągiem intercity trwała 4,5 godziny.
Konkurencją dla Trenitalii jest Italotreno. Ceny są sporo wyższe, ale podobno komfort jazdy rekompensuje wydatek. Nie przetestowałam tego jednak na własnej skórze.


Dworzec w Mediolanie

Samolot

Niewiele mogę napisać o własnych doświadczeniach związanych z podróżami samolotem po Italii, ponieważ ograniczają się one do lotów na Sycylię z przesiadką w Rzymie. Wiem jednak, że od czasu do czasu można trafić na bardzo tanie loty w Ryanairze. Przykładowo, niemal cały czas dostępne były loty z Pizy i Rzymu (możliwe, że z innych miast też, ale nie zwracałam na to uwagi) do Crotone za jedyne 9 euro w jedną stronę (słyszałam jednak, ze w Crotone dojazd z lotniska do miasta jest bardzo trudny i kosztowny. Czy to prawda? - Tego nie wiem). Dość tanio można było dolecieć też na Maltę, do Barcelony czy Paryża. Widziałam nawet bilety do Crotone za 0,3 euro! Wyprzedały się one w mgnieniu oka, ale nie ma co się dziwić, skoro Ryanair wprowadził tak szaloną promocję...


Bla bla car

Osobiście nie odważyłabym się skorzystać z tego środku lokomocji, ale to też jakaś opcja. Moja koleżanka podróżowała w ten sposób i była zadowolona. A ponadto zapłaciła sporo mniej niż za pociąg.


Niestety we Włoszech nie ma zniżek studenckich ani uczniowskich, nawet posiadając włoską legitymację, co uważam za duże utrudnienie w podróżowaniu. Mimo wszystko nie ma moim zdaniem nic piękniejszego niż wyruszyć w drogę i odkrywać nowe miejsca!


Keep calm and buon viaggio!


J.

piątek, 22 kwietnia 2016

10 rzeczy, za które kocham Rzym



Czasami tak jest, że nie potrafimy wytłumaczyć swoich uczuć. Coś nam się podoba, bo się podoba.
I kropka. Albo wręcz przeciwnie - mamy do czegoś niechęć, jednak nie jesteśmy w stanie określić jej źródła.
Moja fascynacja Rzymem, bo chyba mogę w ten sposób określić mój sentyment do tego miasta, zaczęła się zanim jeszcze tam pojechałam. Oglądałam zdjęcia w internecie, przeglądałam książki
i artykuły w gazetach. Wielokrotnie oglądałam film-przewodnik dołączony do jednej z gazet, marząc, że któregoś pięknego dnia będę się przechadzać brukowanymi ulicami Wiecznego Miasta.
Pomimo tego, że pokochałam Rzym in anticipo - "z góry", zanim ujrzałam go na własne oczy, bez problemu mogę wymienić chociaż kilka rzeczy, które mnie w nim urzekają.

Za co więc kocham Rzym?

      1. Blask bijący od marmurowych zabytków

Być może to dość nietypowy argument, ale biel niektórych budynków napawa mnie optymizmem. Tym, czego nie lubię najbardziej są szare, smutne mury, których niestety tak wiele jest w Gdańsku. Tak naprawdę myśląc o oślepiających marmurach, mam na myśli przede wszystkim Vittoriano, Ołtarz ojczyzny. Kiedy tylko pojawia się słońce (a oczywiście dzieje się to bardzo często) nie sposób na niego patrzeć bez okularów (których brak powoduje u mnie zawsze kichanie). Bardzo za tym tęsknię.


     2. Fontanny i źródełka z wodą

Rzym jest "miastem darmowej wody". I to coś, za co je uwielbiam. Nic nie gasi pragnienia w upalne dni lepiej niż zimna woda dostarczana akweduktami prosto z gór (słyszałam kiedyś, że są to także stare rzymskie akwedukty i sprawdziłam, że faktycznie między innymi Fontana di Trevi jest zasilana przez akwedukt Aqua Virgo, który służy miastu od ponad 2000 lat!). Nie trzeba szukać sklepów i stać w kolejkach. Wychodząc z domu wystarczy zabrać małą buteleczkę i napełniać ją na bieżąco na mieście.
Moimi ulubionymi fontanellami są nasoni, czyli nochale. Na terenie comune di Roma naliczono ich ponad 2.500 tysiąca, więc nie ma obaw, że uschnie się z pragnienia. Kiedyś przeczytałam na ich temat coś, co mnie bardzo zaciekawiło - jeśli zatka się kranik, z którego leci woda, wylatuje ona innym otworem, znajdującym się na górze. Dzięki temu można łatwo się jej napić. Oczywiście, Rzymianie robią to z klasą. Natomiast ja po wcieleniu mojego odkrycia w życie tak się pochlapałam, że byłam przemoknięta niemal co do suchej nitki. Nadal pocieszam się, że na pewno praktyka czyni mistrza!

Zródełko w Giardino degli aranci



Z kolei jeśli chodzi o fontanny, tych też jest mnóstwo! W gorące dni nie ma nic przyjemniejszego niż stanąć przy jednej z nich i cieszyć się kropelkami wody niesionymi przez wiatr (zakładając oczywiście, że chociaż delikatnie powiewa). Niestety dotykanie wody może nie być najlepszym pomysłem. Raz maczając dłoń w fontannie na Piazza della Rotonda usłyszałam groźny głos policjantki krzyczącej: "Signora, don't touch the water!".


     3. Widok z Giardino degli aranci
Może i panorama rozciągająca się z ogrodu pomarańczowego nie bije na głowę innych punktów widokowych, ale ma w sobie coś magicznego. Być może jest to zasługa drzewek pomarańczowych. Ja najbardziej lubię perspektywę roztaczającą się mniej więcej z połowy głównej alejki. Majacząca w oddali kopuła Bazyliki św. Piotra znajdująca się pod baldachimem, który tworzą pinie... Ten widok naprawdę urzeka. Poza tym według mnie ten park jest najbardziej romantycznym miejscem
w Rzymie.


     4. Drzewa piniowe
W Rzymie jest naprawdę dużo parków. Zieleń daje możliwość ucieczki od wielkomiejskiego zgiełku i wyciszenia się. Tym, co kocham najbardziej są jednak pinie. Oczywiście, nie rosną one tylko
w Rzymie, jednak te, które widziałam we Florencji wyglądały jakoś inaczej. A poza tym, uwielbiam zdjęcia przedstawiające Wieczne Miasto, na których widoczne są także te drzewa, tak bardzo mi się
z nim kojarzące. I chyba nie jestem osamotniona, skoro włoski kompozytor Ottorino Respighiego napisał poemat symfoniczny "I pini di Roma", którego motywem przewodnim są właśnie sosny piniowe w różnych miejscach w Rzymie (Villa Borghese, Gianicolo, Via Appia i katakumby).

Pinie przy Via del Circo Massimo
     5. Historia i starożytne zabytki
Historia Rzymu jest nie tylko długa, ale też naprawdę fascynująca! Właścicielka wynajmowanego przeze mnie mieszkania była przewodniczką. Oprowadzała po Rzymie polskie wycieczki i za każdym razem, kiedy ją o coś zapytałam, opowiadała mi całą historię danego miejsca, zabytku czy postaci. A ja mogłabym tego słuchać godzinami!

Spacerując po Forum Romanum zawsze z zachwytem przyglądałam się lepiej lub gorzej zachowanym świadectwom istniejącej tam przed wiekami cywilizacji. I pomyśleć, że znajdujące się tam budowle przetrwały tyle stuleci! Na mnie osobiście największe wrażenie robi fakt, iż zostały wzniesione na długo przed tym jak Mieszko I został przywódcą plemienia Polan dając początek istnieniu naszego państwa!


     6. Dialekt

Z dialektem rzymskim po raz pierwszy miałam styczność czytając książki Federico Mocci i chociaż myślę, że brzmi trochę wulgarnie w porównaniu z językiem literackim, od razu mi się spodobał. Zaraz po przyjeździe do Rzymu uświadomiłam sobie, że jego mieszkańcy mają nieco inny sposób wyrażania się niż Florentczycy. Na ulicy co krok obijało mi się o uszy "ammazza!" i przyznam, że kiedy usłyszałam to pierwszy raz troszkę się przestraszyłam - w dosłownym tłumaczeniu oznacza to "zabij!". Po krótkim czasie zorientowałam się jednak, że rzymianie nie są tacy żądni krwi. Jak wytłumaczył mi kolega, ammazza może wyrażać zaskoczenie lub zachwyt. W takim razie tylko im pozazdrościć, że mają tyle okazji do jego wyrażania!


     7. Zabytkowe samochody i skutery

W Rzymie historia niejednokrotnie ma cztery... lub dwa koła. Często zdarzało mi się natrafić na zabytkowe samochody przejeżdżające przez centrum lub stojące w bocznych uliczkach. Nie wiem dlaczego, ale są dla mnie swoistym symbolem włoskiego dolce vita. Poza tym ta targa z napisem Roma - coś pięknego! Że już nie wspomnę o tym, że przystojny rzymianin na starej (ewentualnie na nowej) vespie byłby spełnieniem moich marzeń.

stara...

... i nowa vespa

równie cieszący oko co oryginał skuter produkowany w Indiach 


     8. Sygnalizatory świetlne 

Z tego, co zauważyłam wszelkiego rodzaju przepisy drogowe we Włoszech są bardziej sugestiami niż zasadami, których trzeba bezwzględnie przestrzegać. To samo dotyczy świateł, a przy najmniej patrząc z perspektywy pieszego. Stojąc na przejściu i widząc, że ulica jest puściusieńka, można po prostu przejść. Oczywiście nie ma żadnego oficjalnego pozwolenia, ale nikt, z kim rozmawiałam nie słyszał o mandacie za przejście na czerwonym. Zdarzyło mi się nawet widząc nielegalnie przekraczających jezdnię zaraz pod okiem policji (lub karabinierów, teraz nie jestem już pewna). Sama niejednokrotnie musiałam to robić (tzn. nie przy stróżach prawa), ponieważ wzięłam sobie do serca angielskie przysłowie "When in Rome, do as the Romans do". Pod względem punktualności, lub raczej jej braku, też zrobiłam się molto romana.

     9. Bliskość morza

Pamiętam zdziwienie mojej babci, kiedy powiedziałam, że w Rzymie są plaże. Jak to, przecież stolica Włoch jest oddalona od wybrzeża? I faktycznie tak jest. Chociaż nie do końca. Oddalona o ok. 30 km od centrum miasta Ostia formalnie stanowi frazione di Roma (czyli powiedzmy dzielnicę Rzymu). Z tego względu można się tam dostać korzystając z normalnych rzymskich biletów na komunikację miejską. Dlatego też bywałam tam tak często, jak to tylko było możliwe. Zaznaczę od razu, że plaże w Ostii nie powalają. Morze przypominało mi tam raczej Bałtyk niż na przykład Adriatyk. Ale może dzięki temu czułam się tam trochę bardziej jak u siebie.




     10. Koty

Bez dwóch zdań jestem kociarą. W Rzymie bardzo tęskniłam za moją czworonożną przyjaciółką, ale na każdym kroku spotykałam koty. Spora kocia kolonia mieszka na terenie strefy archeologicznej Torre Argentina, nieopodal Piazza Venezia. Kotki wygrzewają się tam wśród ruin czterech rzymskich świątyń, dla których stanowią uroczą ozdobę. Ponadto są bardzo przyjazne i z ciekawością podchodzą do turystów, dzięki datkom których (oraz Comune di Roma) są utrzymywane.



Włoska nazwa Rzymu, Roma, czytana od tyłu daje nam słowo amor, oznaczające miłość. Pomimo złych rzeczy, które mnie w nim spotkały (między innymi dwa razy zostałam okradziona) i wielu innych, które niesamowicie irytowały, nie potrafię nie kochać tego miasta!

A presto!

J.